1 września  1981 roku rozpocząłem naukę w klasie 2a Szkoły Podstawowej nr 3 im. generała Karola Świerczewskiego w Piastowie. Znałem  już dosyć dobrze budynek szkoły, jej otoczenie oraz nauczycieli (chodziłem tu do  tzw. „ zerówki” i do klasy pierwszej).

Szkoła była budynkiem piętrowym; na górze uczyły się klasy starsze, a na dole była część dla maluchów. Z tyłu szkoły było duże boisko, na którym odbywały się  lekcje wychowania fizycznego. Nic nie wskazywało na to, że ten rok szkolny będzie różnił się zasadniczo od tego, czego doświadczyłem jako pierwszoklasista. Spodziewałem się, że będzie kilkudniowa przerwa świąteczna w grudniu, dwa tygodnie ferii w lutym  i koniec zajęć w czerwcu; a pomiędzy tymi okresami wolnymi od zajęć – nauka w szkole no i oczywiście  zabawa. To był czas, kiedy nie było tylu kanałów telewizyjnych i stacji radiowych. Nikt nie miał kaset video i płyt dvd z nagranymi bajkami,  komputerów i telefonów osobistych oraz konsol do gry. Nie było też dużej oferty programów dla dzieci. Wieczorynka trwała 10 minut. W niedzielę o dziewiątej był Teleranek, czasem też można było obejrzeć jakiś film, szczególnie w ferie lub wakacje. Spędzaliśmy wiele czasu na dworze bawiąc się w żołnierzy i rycerzy, grając w piłkę oraz bawiąc się w podchody. Czytaliśmy też dużo książek i komiksów. Tak właśnie wyglądało moje i moich kolegów życie. A jednak ten rok miał być pod wieloma względami inny.

Wszystko zmieniło się 13 grudnia 1981. Nie było Teleranka, który zawsze oglądałem, a prezenterzy w telewizji byli ubrani w mundury, ale mając 8 lat nie rozumiałem czego uczestnikiem się staję. Nie rozumiałem, co oznaczają te zmiany, nie rozumiałem dlaczego zamiast Teleranka jakiś człowiek w mundurze /gen. Wojciech Jaruzelski/ wygłasza przemówienie. Było to dla mnie w jakimś stopniu atrakcyjne, bo wojsko dla dzieci wychowanych na filmie „Czterej pancerni i pies” było bardzo fascynujące. Niemal każdy mój kolega chciał jeździć czołgiem i być jak Janek Kos – dowódca Rudego 102. Jak się później okazało miałem zobaczyć jeszcze więcej scen przypominających kadry z filmu wojennego.

Następnego dnia nie mogłem pójść do szkoły. Rozpoczęły się dla mnie i moich kolegów i koleżanek najdłuższe, nietypowe, ferie zimowe.  Wyprawa z kolegami w kierunku szkoły zakończyła się kolejnym, niesamowitym ODKRYCIEM. Na dachu garaży, które do dziś znajdują się przy ulicy Harcerskiej, na tyłach obecnego Gimnazjum nr 2 i reaktywowanej SP nr 3 spacerował w pełnym umundurowaniu uzbrojony wartownik. Ponieważ garaże nie stanowiły jednego, zwartego ciągu, poprzez siatkę stanowiącą ogrodzenie szkoły zobaczyliśmy, że nasze boisko nie jest  już boiskiem, tylko ogromnym parkingiem,  na którym  stało mnóstwo pojazdów opancerzonych (czołgów, transporterów itp.). Obchodząc szkołę dookoła  zobaczyliśmy, że przy bramach wejściowych do szkoły również stoją uzbrojeni wartownicy. Jak się później dowiedziałem, szkoła została zamieniona na koszary. W klasach zamiast uczniów  przebywali żołnierze, a na boisku też było coś co, ze sportem niewiele miało wspólnego. Pamiętam jeszcze kilka innych epizodów. Pewnego dnia spotkałem na ulicy Dworcowej /wtedy 15 – go Grudnia/, niedaleko obecnej SP1 patrol złożony z dwóch żołnierzy, nie zatrzymali mnie, nie byłem dla nich groźny. Poza tym był dzień,  więc można było się dosyć swobodnie poruszać, ale gdybym chciał wędrować po Piastowie po godz. 22, to mogłoby się dla mnie skończyć niezbyt ciekawie, ponieważ od godziny 22 do 6 rano można było się poruszać tylko ze specjalną przepustką.

Obowiązywała wtedy godzina milicyjna i każda osoba bez stosownego dokumentu mogła być zatrzymana. Pamiętam jeszcze jak pewnego dnia tuż przed moim domem, z dala od koszar, pojawił się czołg i znowu na moich oczach rozegrała się scena jak z filmu. Czołg zatrzymał się, zablokował jedną  gąsienicę i zawrócił. W czasie stanu wojennego nie słyszałem w Piastowie ani jednego wystrzału, ale one być musiały, bo skąd wzięła się łuska od karabinu  leżąca przy krawężniku ulicy Dworcowej, czy też pocisk noszący ślady uderzenia w coś twardego, który znalazłem niedaleko szkoły.

Dla mnie – dla dziecka przeżywającego wszystko jako przygodę, stan wojenny  nie był czymś strasznym, bo nie miałem  odpowiedniej wiedzy na ten temat. Dopiero po latach dowiedziałem się o internowanych i wyrzucanych z pracy ludziach,  o pacyfikacji w Kopalni „Wujek” i innych okrucieństwach tego okresu.  A Piastów  szybko zaczął znów żyć swoim życiem i tylko boisko szkolne, zryte głęboko gąsienicami  czołgów  długo  leczyło swoje rany, tak jak leczyli swoje rany  ci, których stan wojenny doświadczył bardziej niż mnie.

Jacek Furmański