Jednym z najbardziej tragicznych wydarzeń Powstania Warszawskiego, bez wątpienia była masakra na Kilińskiego, zwana „czarną niedzielą”. Zapisała się w naszej historii jako wybuch czołgu pułapki. Nigdy również nie dowiemy się czy to, co wtedy się naprawdę wydarzyło, było podstawieniem przez Niemców Powstańcom tzw. „Konia Trojańskiego”, czy też zbieg nieszczęśliwych okoliczności z nieprzemyślaną decyzją naszych żołnierzy, którzy nie podporządkowali się do pierwszego rozkazu dowódcy. Według niektórych historyków wóz ten nigdy nie był czołgiem, ani pułapką, był to po prostu transporter do przewozu ładunków wybuchowych.  Podczas jego eksplozji w którym straciło życie ponad 300 osób, a kolejnych 100 było ciężko rannych, w większości byli to cywile kobiety i dzieci. Świadkowie tych tragicznych wydarzeń, do końca życia będą mieć przed oczami ten makabryczny i koszmarny obraz jaki był po wybuchu, kiedy opadły popioły….

W niedzielę, 13 sierpnia 1944 roku, rankiem wjechały na Plac Zamkowy dwa działa szturmowe, Sturmgeschütz 40 Ausf. G, które ostrzeliwały barykady na ul. Świętojańskiej oraz Piwnej. Od strony Podwala ruszył niewielki opancerzony pojazd, dojechawszy do reduty broniącej przez Batalion „Gustaw”, utkwił w niej i nie mógł się wycofać. Gdy pojazd został obrzucony butelkami z benzyną, uciekł z niego kierowca pozostawiając ten dziwaczny pojazd, który Powstańcy widzieli po raz pierwszy. Po ugaszeniu ognia, pod ostrzałem z broni maszynowej umieszczonej na wieży Zamku Królewskiego i Kościoła  św. Anny, udało się przedostać do środka tego niezidentyfikowanego pojazdu podchorążemu Ludwikowi Wyporek, ps. „Miętus”. W środku były tylko dwa trzonkowe granaty, więc zameldował, iż wehikuł nie jest uzbrojony. Zwrócił jednak uwagę na zamontowaną w nim duża radiostację. Kapitan Ludwik Gawrych dowódca Batalionu „Gustaw” wydał rozkaz o pozostawieniu pojazdu przed barykadą, następnie złożył meldunek majorowi Stanisławowi Błaszczakowi, dowódcy Zgrupowania „Róg”. Ten z kolei o godzinie 15:30 przekazał raport informujący o porzuconym małym czołgu przez kierowcę niemieckiego i że zamierza rozebrać częściowo barykadę i wprowadzić go wieczorem na tereny zajęte przez Powstańców. Postanowiono jeszcze iż oględzin dokona pirotechnik batalionu Witold Piasecki „Wiktor”, który nie zdążył jednak sprawdzić pojazdu. Niestety około godziny 16:00 na Podwale przybyli młodzi strzelcy z Kompanii Motorowej „Orlęta” batalionu „Gustawa”. przekazali informację, że mają rozkaz wprowadzić czołg na tereny powstańcze. Nie udało się ustalić, który z trzech dowódców wydał taki rozkaz. Rozebrano więc część barykady, a wprowadzony pojazd zaczął przejażdżkę triumfalną. Tankietka poruszała się po ulicach Starówki a wokół niej było coraz więcej rozradowanych i optymistycznie nastawionych cywilów. Pogoda również dopisywała, było upalne, niedzielne popołudnie, wszyscy chcieli zobaczyć nową zdobycz. Przy ul. Kilińskiego coraz większy tłum, napierał na czołg, by go chociaż dotknąć, tam też napotkał niewielką zaporę. Pospiesznie rozebrano kilka płyt, aby ułatwić kierowcy wjazd. Kiedy kierowca zaczął manipulować dźwigami w celu zmiany biegu na mniejszy, ułatwiający przejazd, zsunęła się z pojazdu, stalowa skrzynia. Rozradowani ludzie zaczęli ponownie umieszczać ją na pojeździe. Euforia była tak ogromna, że nie zwracali na nic uwagi. Wtedy nastąpił ogromny wybuch, Głucha detonacja, oślepiający błysk i fala uderzeniowa, która zatrzęsła ziemią, dopiero potem potężny, ogłuszający huk. Osoby najbliżej stojące pojazdu w jednej sekundzie przestały istnieć, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Ludzie z dalszej odległości od pojazdu, zostali rozerwani na strzępy. Ich głowy, kości, ręce, kawałki ubrania wymieszane z kawałkami szkła z okien oraz gruzem  wbijały się w stojących dalej, powodując straszne obrażenia. Przy tym należy zaznaczyć, że mury domów zatrzęsły się a kamienica w której znajdował się skład z butelkami z benzyną, spłonęła. To była nieruchomość przy ul. Kilińskiego 3. Osoby stojące przy oknach, czy w dalszych odległościach, siła podmuchu wtłoczyła ich w ściany  w głębi mieszkań, czy też wbiła w elewacje budynków, runęły balkony. Osoby stojące kilkanaście metrów od eksplozji były bardzo ciężko poparzone, a wybuch wyrywał ich ręce i nogi. Co gorsza, żołnierze, którzy stali, mieli przy sobie granaty, oraz amunicję, która podczas tego ogromnego wybuchu,  eksploatowała, zabijając w ten sposób kolejne osoby. Po opadnięciu pyłu, oczom ocalałych, ukazał się przerażający widok. Wśród szczątek ludzkich leżących na ulicach wiły się ciała rannych osób. Ulice były pokryte lepką mazią wymieszaną krwi ludzkiej z kurzem i pyłem. Na rynnach, balkonach, oknach czy latarniach wisiały ludzkie części ciała, włącznie z wnętrznościami. I to nie był koniec tego dramatu. Spośród tych ofiar co zebrała ich próżnia, wytworzona ognistym podmuchem, ci, którzy przeżyli, podmuch rozrywał płuca.. Głębokie podciśnienie w epicentrum sprawiło, że huraganowy wiatr zmienił kierunek, teraz zasysając i rzucając w sam środek piekła ludzi z bram i mieszkań. Ciskał nimi o bruk wraz z deszczem szkła z rozbitych szyb. Trwało to wszystko zaledwie sekundę. Osoby, które ocalały do końca życia będą pamiętać ten straszny widok po opadnięciu kurzu i pyłów, mieszający się z zapachem spalonych ciał.

Ta masakra na Starym Mieście, spowodowana eksplozją niemieckiego pojazdu, bez wątpienia należy do najbardziej dramatycznych chwil z Powstania Warszawskiego. Nie zmienia to faktu, iż na drugi dzień po wybuchu, powstańcze gazety pisały o ohydnym podstępie Niemców. Te spekulacje utrwalali jeszcze „wybitni” historycy oraz pamiętnikarze, niestety, nikt z nich nie pomyślał, że pojazd najpierw powinien być dokładnie sprawdzony przez pirotechników. Absolutnie, nie stoję w obronie wroga, staram się ocenić tą tragedię w sposób rzetelny. Interesując się tematyką Powstania Warszawskiego oraz czytając duże ilości książek o tej tematyce, dużą winę w tej tragedii ponosi jeden z tych dowódców, którzy wydali rozkaz wprowadzenia maszyny na powstańcze tereny. Prawda jest taka, że pojazd dotarł na ulicę Kilińskiego kierowany przez Powstańców, nie Niemców. I niestety …. tam tez dotarł.

Bez wątpienia w czasie Powstania Warszawskiego Niemcy byli wyjątkowo bestialscy. Egzekucje, bombardowania, zabijanie niewinnych ludzi…. Takie były ich metody, tymczasem z tej tragedii ocalałe osoby, wycierały z siebie krew oraz organy poległych.

Niestety, z tego tragicznego epizodu, nie wyciągnięto konsekwencji. Tylko kapitan Ludwik Gawrych żądał śledztwa oraz wyciągnięcia wniosków wobec winnych za zlekceważenie niebezpieczeństwa. Lecz w powstańczej zawierusze, przeszło to na boczny tor. Wszystkim pasowała wersja przyjęta o niemieckiej pułapce. Tylko jaki cel mieli by w tym Niemcy??? Przecież bombardowali Warszawę dwutonowymi pociski, prócz nich moździerze, armaty czy działa…były regularnie używane, raczej mało prawdopodobne jest to, aby zajmowali sobie głowę wymyślaniem pułapek. Faktem jest również to, że my, jako naród jesteśmy narwani oraz bezkrytyczni, nie umiemy utrzymać dyscyplin.

Dziś łatwiej jest nam oceniać czy wytykać błędy, siedząc w ciepłym domu popijając herbatkę. Musimy też pamiętać, iż czasy 1944 roku były zupełnie inne niż obecne. Bezapelacyjnie należy zaznaczyć, że po jednej stronie barykady stali Powstańcy bez wątpienia wielcy bohaterowie oraz ofiary tamtego dramatu. Po drugiej stronie barykady, hitlerowcy zabijający bezbronnych ludzi, znienawidzony okupant, posuwający się do mordów o jakich normalny śmiertelnik nie ma pojęcie, po prostu niebywałe zło.

Katarzyna Michalak